"PRZYGODA PASTERKI"

Wokoło las. Między pniami drzew, pokrytymi srebrzystym mchem, głazy na pół wrośnięte w ziemię, milczące groźne... Z gałęzi świerków i jodeł ściekają krople wody. Z kropelek tworzą się maleńkie strumyczki, ze strumyczków potoki, z potoków rzeka.

Rzeka nazywa się Raba. A nad Rabą wznosi się ku niebu stroma góra - Strzebel. W górze jest grota wyżłobiona przez wodę przed tysiącami lat. A w grocie jest lód. Taki bardzo twardy i zamarznięty śnieg, który już dawno nie widział słońca. No bo skądże mógłby je widzieć, skoro słońce jak rok długi nie zagląda do groty? Nie pozwalają mu na to nisko wiszące gałęzie, omszałe głazy, zarośla łopianów, pokrzyw i paproci. Może by nawet słońce zajrzało kiedyś do groty, bo jest bardzo ciekawskie - ale cóż, skoro się boi. Tak, boi się. Bo w grocie ponoć mieszkają jakieś dziwne stwory, ni to diabły, ni to smoki - a przecież nigdy nie wiadomo, jak się może skończyć wizyta u takich strasznych istot. A diabły owe siedzą tam po to, aby... ale nie, posłuchajmy najpierw, co o tym mówią starzy ludzie z Lubnia, to znaczy z wioski leżącej nad Rabą, właśnie u stóp owego wysokiego Strzebla.

Dawno temu żyła w Lubniu siedemnastoletnia dziewczyna imieniem Kasia. Była ona pasterką i pasła na Strzeblu bydło. To wcale nielekka praca. Trzeba uważać na zwierzęta, aby się w lesie nie pogubiły, aby nie padły pastwą głodnych wilków, żarłocznych rysi, podstępnych żmij. Toteż Kasia nie próżnowała, tym bardziej że pasła krowy w pobliżu owej lodowej groty, o której przecież wiele złego mówiono we wsi. Ile razy tamtędy przechodziła, odwracała trwożnie głowę, aby broń Boże, nie zobaczyć jakiegoś straszliwego dziwoląga.

Pewnego dnia pasła krowy na polanie. Głęboko w dole zieleniły się pola, wśród lip widać było wieżę drewnianego kościoła, dachy domów i wąskie pasemka ścieżek wydeptanych przez ludzi. Doliną wiła się Raba, połyskująca na zakrętach jak śnieg. Wokoło piętrzyły się góry, a nad górami wisiały puszyste obłoki, podobne do kłębów dymu z pastuszkowego ogniska, jeno całkowicie białe. Prześpiewała wszystkie znane sobie piosenki. I o koniczku, który przebiera nóżkami, i o góralu, co to miał siedemdziesiąt kółek u swego pasa... Na jej śpiewanie i pohukiwanie odpowiadał z Lubonia Wojtek Kula, który tam pasł owce. Śpiewała do niego:

Hej , cemu ześ nie przysed, jak miesiącek wysed,
dałabym ci dała cerwonych jabłusek...


a on odpowiadał:

Zatne ja se, zatne ciupazecką w sosne,
pocekaj, dziwce, póki nie dorosne...


było bardzo gorąco i Kasi zachciało się spać. Poprzedniego dnia musiała pracować do późnej nocy, poganiana przez zrzędną gospodynię. Las szumiał przyjemnie, słoneczko grzało, a w tym zielonym szumie, przelewającym się z góry na górę, słyszała Kasia jakby melodię miłej kołysanki: "Śśśpij, śśśpij, dziewczyno, zamknij oczy, odpocznij, śśśpij, śśśpij..."

Nad kolorowymi kwiatkami polatywały kolorowe motyle i właściwie Kasia wcale nie była pewna, co to lata: motyle czy kwiatki. Jedne i drugie były bardzo do siebie podobne i równie piękne. Nie zauważyła też, kiedy od stada odłączył się mały byczek i znikną w lesie. Przetarła oczy dopiero, gdy usłyszała żałosne myczenie zaginionego ulubieńca. Szybko przeliczyła zwierzęta. Tak, nie było byczka. Znowu doleciało ją smutne porykiwanie, wychodzące jakby spod ziemi. Pełna obawy, pobiegła w kierunku, z którego dochodził głos. Znalazłszy się w pobliżu groty, zrozumiała, co zaszło: byczek musiał wpaść do jamy i nie mógł się wydostać o własnych siłach. Zeskoczyła na dno, parząc sobie nogi o kosmate liście pokrzyw. Ale byczka tu nie było. Znalazła natomiast w skale szeroki otwór. Była już pewna, że zwierzę zawędrowało w głąb tajemniczej jaskini.

W pierwszej chwili ogarną ją lęk, gdyż przypomniała sobie różne straszne opowieści o tajemniczej grocie, a jej serce poczęło bić jak dzwon na trwogę: szybko i nierówno... Usłyszawszy jednak ponowny ryk byczka, dolatujący z ciemności, przeżegnała się i śmiało weszła w korytarz skalny. Strach przed gniewem gospodyni był silniejszy niż obawa przed potworami. Posuwała się w ciemności, dotykając wyciągniętymi na boki rękoma ścian wykutych jakby ze szczerego lodu. Po chwili rozjaśniło się nieco, a gdy przestąpiła skalny próg, znalazła się w dużej, jasno oświetlonej sali, o ścianach wyłożonych złotem, srebrem i drogimi kamieniami. Blask bijący od nich był tak mocny, że musiała zmrużyć oczy. Zapomniała nagle o strachu, bo ogarnęło ją bezgraniczne zdumienie. Pod jedną ze ścian stały okute żelazne skrzynie, wypełnione aż po sam wierzch złotymi dukatami, sznurami pereł i pierścieniami o migoczących kamieniach. Na trzech skrzyniach siedziały trzy smoki, toczące zielonymi i wielkimi jak miski oczyma. Na czwartej stał poszukiwany byczek, który na widok Kasi żałośnie zaryczał. W środku sali widniał kamienny stół, przy którym siedziały trzy diabły - takie same jak na obrazie w lubieńskim kościele: kudłate, rogate, z potężnymi ogonami, jednym słowem paskudne, złe i przerażające. Widząc dziewczynę, która zatrzymała się przy progu, przerwały czyszczenie złotych pieniędzy i zwróciły na nią swe brzydkie oczy.
- Czego tu szukasz? - odezwał się jeden z nich, a echo powtórzyło groźnie: "ukasz... ukasz..."
- Byczka - powiedziała Kasia. - Oddajcie mi go.

Na te słowa rozległ się diabelski rechot. Potwory zataczały się ze śmiechu, trzymały się za brzuchy, podrygiwały uciesznie, pokazując sobie dziewczynę palcami. Roześmiały się także smoki, siedzące na skrzyniach, a ich śmiech dudnił w jaskini jak grzmot, przetaczał się pod niewidocznym sklepieniem i giną w zakamarkach. Kasia zacisneła ręce na uszach, aby nie słyszeć tego okropnego śmiechu, który ją onieśmielał, zawstydzał i przerażał. Wreszcie potwory uspokoiły się, a jeden z diabłów, odezwał się do Kasi:
- Buczka musisz nam zostawić. Już ci go nie oddamy.
Wtedy zdobyła się na odwagę i zapytała:
- Dlaczego? Przecież to byczek gospodyni, u której służę. Jeżeli wrócę bez niego do domu, gospodyni zbije mnie i wyrzuci. A ja jestem sierotą, dokąd pójdę, co się ze mną stanie? Miejcie litość, oddajcie go...
- Byczek jest nam potrzebny do pilnowania skrzyni ze zbójeckimi skarbami - odezwał się drugi z diabłów. - Nie możemy go oddać. Ale żebyś się nie martwiła, zapłacimy ci dobrze za niego. Dasz gospodyni tyle ile kosztuje, a resztę zatrzymasz dla siebie. Będziesz bogata, bo nam na skarbach nie zależy. Mamy ich dosyć.
Mówiąc to podzielił leżące na stole pieniądze na trzy różnej wielkości kupki.
- Uważaj - powiedział do pasterki. - Masz tu trzy kupki złota, od największej do najmniejszej. Zabieraj, którą chcesz, i zmykaj stąd. Ale pamiętaj, że jeżeli na czas nie przekroczysz progu, zostaniesz tu z nami na wieki.

Kasia była sprytną dziewczyną, toteż pomyślała sobie, że trzeba wybrać najmniejszą kupkę złota, by nie było ciężko skakać z niż przez próg. Wyciągnęła już rękę, ale natychmiast ją cofnęła, gdyż ujrzała na dukatach ślady krwi. Przebiegły ją dreszcze...
- Przestraszyłaś się, że pieniądze są zakrwawione? - zapytał spokojnie diabeł. - To nic dziwnego. Należały niegdyś do szlachcica, który wzbogacił się na pracy biednych i głodnych chłopów. Od dwustu już lat czyścimy je codziennie, godzina po godzinie, i nie możemy sobie dać rady. Krew zbyt mocno do nich przywarła... Ale to nic, weź je, to przecież złote pieniądze.
- Ja nie chcę - przerwała mu Kasia, ale diabeł zbliżywszy się do dziewczyny, zaszeptał jej do ucha:
- Zostaniesz panią, rozumiesz? Pojedziesz w świat w złotej karecie, spotkasz królewicza i będziesz jego żoną. Nigdy nie zaznasz głodu. Patrz dobrze: pokażę ci twoje przyszłe życie...

I nagle Kasia ujrzała wspaniały pałac stojący w przepięknym ogrodzie, pełnym drzew i kwiatów. Drogą wiodącą środkiem ogrodu jechała złocista kareta, a w niej ujrzała Kasia samą siebie. Była ubrana jak do ślubu, w białej sukni i welonie, a siedział przy niej piękny królewicz. Słońce lśniło w stawie, po którym pływały białe jak śnieg łabędzie, a powietrze pachniało tak mocno, aż się w głowie mąciło. Na ten widok głęboko westchnęła:
"Ach, móc tak żyć przez długie lata, o nic się nie martwić, mieć wszystko, czego dusza zapragnie, toż to byłoby szczęście..."
Nie musiałaby już paść krów, gotować żarcia świniom, obierać ziemniaków, sprzątać izby, szyć, prać, cerować...
Wystarczyło tylko powiedzieć "tak" i wyciągnąć rękę po skrwawione złoto. Już, już miała to uczynić, gdy nagle ujrzała w myślach wychudłą i zarośniętą twarz swego ojca, który umarł, gdy miała sześć lat. Ojciec był drwalem i pracował w dworskim lesie. Ścinał drzewo dla pana. Przywalił a go wielka jodła, nie było już ratunku... Obok twarzy ojca ujrzała twarz matki, równie wychudłą, zmęczoną, pokrytą zmarszczkami. Zachciało jej się płakać. Pamiętała ręce matki pokryte zgrubiałą skórą, zmęczone...

Ujrzała drewniane chaty zapadające się w ziemię, ubogie zagony, na których było więcej kamieni niż ziarna, chude kozy, jedyne żywicielki biednych ludzi, zobaczyła w myślach błotniste drogi, po których kusztykali żebracy żyjący z ludzkiej łaski... Nie mogłaby być szczęśliwa za pieniądze naznaczone krwią niewinnych i wyzyskiwanych ludzi. Zrobiło się jej bardzo smutno - i powoli opuściła wyciągniętą rękę.
- No? - zapytał ją jeden z diabłów.
- Nie - odparła. - Takich pieniędzy nie chcę. Oddajcie mi byczka i pozwólcie mi odejść!
- Pytam cię po raz ostatni - rzekł diabeł z długim ogonem. - Czy nie pragniesz dla siebie tych pieniędzy?
- Nie - odparła stanowczo Kasia.
I zasłoniła ręką oczy, gdyż od skrzyni bił blask coraz mocniejszy.
- Niech będzie, jak chcesz - powiedział na to trzeci z diabłów. - Bierz więc swego byczka i wracaj na ziemię.
Wtedy dziewczyna podeszła do skrzyni, na której siedział byczek, i powiedziała do niego:
- Chodź.
Zwierzę zeskoczyło ze stosu złota i poszło za swoją pasterką. Kasia, nie odwracając głowy, przekroczyła próg sali i weszła w skalny korytarz. Po kilku krokach ujrzała znowu światło dzienne. Przez gęstwinę pokrzyw, paproci i łopianów, zarastających wejście do groty, przeciskały się cieniutkie promyki słońca. Było południe. Śpiewały ptaki, a szum leciał po lesie jakiś wesoły, radosny, przyjemny... Obejrzała się. Skały zsunęły się bezszelestnie, a na ich chropowatej powierzchni nie widać już było nawet najmniejszego śladu wejścia do jaskini.

Przychodzi dziś na Strzebel wielu turystów. Niektórzy z nich, pełni ciekawości, zaglądają do Lodowej Groty, ale nie widzą nic, prócz lodu. Drzwi do diamentowej sali zatrzasnęły się na wieki i znaleźć ich nie można. Tylko drzewa szumią tak samo i tak samo kapią z nich krople wody podobne do łez. Z kropli tych tworzą się maleńkie strumyczki, ze strumyczków potoki, z potoków rzeka Raba.

Ona to opowiedziała mi ową baśń pewnego dnia, kiedy znalazłem się nad jej brzegiem i leżąc na rozgrzanym piasku słuchałem szumu wody. Rzeki umieją opowiadać przepiękne bajki, tylko trzeba nauczyć się ich mowy; a to nawet nie jest takie trudne, jakby się na pozór wydawało...

Stanisław Pagaczewski - "DIABELSKI KAMIEŃ" 1966r.
wstecz   dalej