Widziałem dziwne rzeczyRozmawiamy z księdzem kanonikiem Janem Bukowcem, emerytowanym proboszczem parafii pod wezwaniem św. Stanisława Kostki w Limanowej-Sowlinach - Wokół dziejów budowy kościoła i losów karczmy w Sowlinach narastają bardzo dziwne opowieści... - Będę mówił o tym, czego sam byłem uczestnikiem bądź świadkiem, a faktem jest, że to ja zaczynałem staranie o wzniesienie tej świątyni. Prowadziłem jej budowę. Także byłem tuż obok dramatów, jakie się rozgrywały w tym rejonie i dotykały ludzi stąd się wywodzących. - Jak to było z tą lokalizacją kościoła i karczmy? - Państwo Michurowie, mający domostwo na lewym brzegu potoku, nieraz mówili mi, że chcą, by na ich gruncie stanęła świątynia. Mnie i ludziom bardzo to odpowiadało. Uzyskałem zapewnienia urbanistów z Krakowa, że niema przeszkód na tę lokalizację. Robiłem kursy rolnicze, by kupić kawał ziemi od Michurów. Takie było wówczas prawo. Doszło wreszcie do wizji lokalnej z udziałem władz. Następnego dnia byłem w Krakowie u tej samej pani inżynier, która się poprzednio godziła, a teraz nagle zmieniła zdanie. Pognałem z tą wieścią do kurii. Gdy wróciłem do Sowlin, zobaczyłem komisję na polu, gdzie chcieliśmy mieć kościół. Urzędnicy odjechali, a ja od właściciela usłyszałem, że wywłaszczają go z tej parceli, bo będzie na niej budowana karczma. Zacząłem więc poszukiwanie nowego miejsca. Opatrzność nad nami czuwała, bo nasz kościół stanął na przeciwnym brzegu, bliżej domów parafian i nieco wyżej. Późniejsze powodzie mu nie zagroziły. Zniszczyły most, ale ludzie na nabożeństwa mogli chodzić bez trudu. - A jak ksiądz skomentuje te opowieści o klątwie i egzorcyzmach? - Na poświęcenie placu budowy zapowiedział się biskup Ablewicz. Kazałem postawić tam brzozowy krzyż. Przyjechał ordynariusz i pogoda zrobiła się taka, o której się mówi, że żabami biło. Z dawnej kaplicy szliśmy grzęznąc w błocie. Woda wlewała się do butów. Gdy biskup miał święcić miejsce, okazało się, że zapomnieliśmy kropidła i wody święconej. Pobiegł po nie ministrant, a w tym czasie biskup powiedział, żegnasz kapłan senior ma pradawny brewiarz z egzorcyzmami, więc niech je odprawi. Tak się stało. Rzeczywiście była przy tym pogoda jakby się piekło wściekło. - Budowa kościoła ruszyła, karczma spłonęła... - Zacny kapłan, ten który przed poświęceniem placu pod nasz kościół egzorcyzmy odprawił, goszcząc w Limanowej po tej tragedii, głosił kazanie i powiedział dosłownie: "odszedł szatan w ogniu". Rozpoczęta odbudowa zajazdu nie może doczekać się finału. Co ksiądz na to? - Rozmawiałem niejeden raz z nowym właścicielem, bo on
biedzi się z tą inwestycją ponad dziesięć lat. Według mnie w
tym miejscu i w tym stojącym już budynku mogłaby powstać
prywatna klinika. Może taka, jaką znam z Merano, prowadzona
przez zakon. Najsławniejsi profesorowie zjeżdżają tam na
operacje. Propozycja chyba rozsądna, bo dobrych szpitali bardzo
potrzeba, a brat właściciela obiektu jest lekarzem, co ułatwiłoby
sprawę.
ROZMAWIAŁ STANISŁAW ŚMIERCIAK
FOT. STANISŁAW ŚMIERCIAK Ludzie mówią, że zajazd w Limanowej-Sowlinach jest przeklęty.
Wyruszyliśmy, więc śladem rzekomej klątwy Tajemnice karczmy i kościołaChwała Panu Bogu, Panu Bogu chwała, że kościół tu stoi, a karczma nie działa! W Limanowej mało kto parafrazuje stare powiedzonko (chwała Panu Bogu, Panu Bogu chwała, że kościół się spalił, a karczma ostała). Ludzie nie kryją, że to wielka strata dla miasta w turystycznym regionie, iż przed laty spłonął zajazd w dzielnicy Sowliny, a odbudowy nigdy nie ukończono. W rozmowach, takich prowadzonych twarzą w twarz, ale i toczonych na forum internetowym, pojawiają się opowieści o budzących zdziwienie i przerażenie zdarzeniach, jakie wedle niektórych limanowian mogą mieć związek z dziejami zajazdu, wkrótce potem, gdy stanął, a stanął na lewym brzegu potoku nieopodal kościoła, który niemalże w tym samym czasie został wzniesiony i już od lat służy wiernym z dzielnic Lipowe i Sowliny. Klątwa za świętokradztwoLosy karczmy to widomy znak klątwy -piszą limanowscy internauci.- To straszna i zarazem okrutna sprawka szatana, że w latach siedemdziesiątych ówczesna władza zdecydowała o wzniesieniu karczmy w miejscu, gdzie mieszkańcy i proboszcz pragnęli zbudować świątynię. Wszystko zaczęło się na początku lat siedemdziesiątych zeszłego wieku. Mieszkańcy limanowskiej dzielnicy Sowliny modlili się w kaplicy w baraku jeszcze austro-węgierskiej rafinererii nafty, zmienionej później na bazę paliw CPN. Kapłan mieszkał kątem w równie starym familo-ku, zbudowanym w XIX wieku dla rodzin robotników. Ludzie chcieli wybudować kościół jak pałac, ale władza, ta z komitetów partii, bała się takich inwestycji niczym przysłowiowy diabeł święconej wody. Karczma, a raczej zajazd bo prócz restauracji był tam też spory i dość luksusowy hotel, otworzyła swe podwoje dla gości w 1976 r. Ściągała tłumy. Miejscowych i z odległych stron. Najchętniej gościli w niej prominenci i... górnicy ze Śląska, bowiem huty i kopalnie miały potężny fundusz socjalny na takie eskapady. W 1979 r. podczas pobytu jednej z górniczych wycieczek karczma w Sowlinach w mgnieniu oka zamieniła się w gorejącą pochodnię. Kolejne wpisy na forum internetowym są żonglerką słowami i faktami: - Inwestycję, tamtą pierwszą, drewnianą! kolejną, murowaną prowadzono według zasad z minionej epoki - ujawnia znany limanowski przedsiębiorca, pan Jerzy (nazwisko znane redakcji i internautom) który 10 lat temu kupił "przeklętą" budowlę. "Taka olbrzymia budowla miała zasilanie tylko napięciem 220 volt. Nie była podłączona do kanalizacji. Jestem limano-wianinem z rodzinnymi tradycjami hotelarsko-gastronomicznymi. Pragnę, by ten zajazd znów był limanowską perełką, ale to nie takie łatwe. Wyłożyliśmy wielkie pieniądze na wyposażenie we wszelkie instalacje wnętrz w części hotelowej, na montaż nowych okien i wiele innych zadań. Teraz wszystko jest mszczone, rozkradane. Znika nawet ogrodzenie. Codzienny, choć nie nieustanny dozór pracowników mojej firmy nie powstrzymuje złodziei. Kaloryfery jedynie w małej części odnalazłem w punkcie skupu złomu. Sprawcy wciąż są bezkarni. - Najgorsze, że stanęliśmy jak przed murem przed problemem odprowadzenia ścieków- kontynuuje biznesmen. - Zajazd jest tak posadowiony, że trzeba zrobić przepompownię i przejść kolektorem kanalizacyjnym pod dnem potoku. Chcę, by była to inwestycja dla całej części Lipowego w pobliżu karczmy, bo tam stoi sporo domów. Jedna dokumentacja już jest przestarzała. Formalności się wloką. Daję własny grunt pod taką przepompownię. Z okolicznymi mieszkańcami zawiązaliśmy społeczny komitet budowy i... czekamy na urzędnicze decyzje. A czas płynie. Ja tracę tam pieniądze, a miasto, do którego kasy moja firma płaci rocznie około stu tysięcy złotych podatku, traci szansę na obiekt konferencyjny z hotelem oraz restauracją. Kolejnym problemem jest most, dziś drewniany i zniszczony. Jest własnością miasta i w przyszłości stanowić będzie jedyny dojazd do zajazdu i do znacznej części dzielnicy Lipowe.
STANISŁAW ŚMIERCIAK
ZDJĘCIA STANISŁAW ŚMIERCIAK Gazeta Krakowska Piątek 25 stycznia 2008 Śladami Tajemnic |