Zwyczaje, obrzędy i wierzenia z okolic Limanowej, związane ze śmiercią człowieka - część 2

Płacz

Płacz był i jest nieodłącznym elementem każdego pogrzebu. Dawniej jednak przybierał inne formy - kobiety po prostu nie płakały, ale krzyczały. Gdy wracano z pogrzebu, to uczestników tej uroczystości pytano: czy też bardzo płakali? Wielki płacz był oznaką, że nieboszczyka lubiano i szanowano. Były też po pogrzebach i takie kobiety, które niejako "zawodowo" nazywały się płaczkami. (Mszana Dolna, rel. Stanisława Ciężadlika)

Jeżeli zmarła osoba miała córki, to musiały na cmentarzu paść na trumnę i krzykliwie płakać. Im głośniejsze były to wrzaski, tym więcej stare kobiety kiwały głowami i mówiły: "Ale dobre dzieci". A jak już ksiądz zaintonował "Salve", to był już taki wrzask i płacz, że głuszył śpiew. Obecnie ludzie na wsi są już kulturalni, dzieci wykształcone i chociaż żal jest taki sam jak dawniej, to zachowanie jest bardziej przytomne. (Porąbka, rel. Marii Markiewicz)

Gdy trumnę położono na wóz, po wyniesieniu jej z domu, to wszyscy domownicy rzucali się na nią z płaczem i przepraszali nieboszczyka. (Dobra)

Pogrzeb

Pogrzeb rozpoczynał przewodnik, który w imieniu zmarłego prosił uczestników uroczystości o darowanie mu wszelkich win i urazów. Po wyjściu z domu śpiewano pieśni Wielka to miłość Boga Ojca była. Końmi, które ciągnęły wóz z trumną ruszano do trzech razy, wylewając pod koła wozu konewkę wody, "żeby nieboszczyk nie odebrał krowom mleka". (Dobra)

Pogrzeby odbywały się dawniej zawsze w godzinach rannych. Gdy do kościoła było daleko, wyruszano wozem wczesnym rankiem, by zdążyć na wyznaczoną przez proboszcza godzinę.

Pogrzeb rozpoczynał przewodnik pogrzebowy tzw. wyprowadzką. Podczas modlitw przypominał pracę i zasługi zmarłego, niektórzy przewodnicy wyliczali nawet, ile zmarły przeżył lat, dni i godzin. Wyprowadzka trwała około pół godziny. Następnie zamykano trumnę i dwóch mężczyzn ją wynosiło, opuszczając ją trzykrotnie ku ziemi nad każdym progiem, przez który przechodzili - było to pożegnanie zmarłego z domem. Przestrzegano przy tym, aby ci, którzy wynoszą ciało zmarłego z domu nie byli z jego rodziny.

Gdy trumnę położono na wozie, woźnica rozpoczynał jazdę przez trzykrotne ruszania i przystawania. W drodze do kościoła uczestnicy pogrzebu śpiewali pieśni i odmawiali różaniec. Przewodniczył temu również przewodnik.

Gdy orszak pogrzebowy był już blisko kościoła, kilku młodych mężczyzn odłączało się i szło szybciej, wynosząc naprzeciw krzyż, czarne sztandary lub chorągiew, dwóch lub jeden pozostawało do dzwonienia.

Jeżeli zmarły należał do Bractwa Różańcowego, to naprzeciw pogrzebu wychodziło czterech lub sześciu mężczyzn ubranych w komże i czarne kaptury i szło koło trumny, jako asysta, w koście zaś stali koło katafalku, świecąc świece. (Limanowa)

Ksiądz wraz z organistą wychodzili na pewną zwyczajowo ustaloną odległość - stała tam zazwyczaj kapliczka lub przydrożny krzyż. Gdy zmarły był biedny i ofiara na pogrzeb mała, ksiądz ograniczał się tylko do wyjścia do bramy kościelnej.

Zwyczaj ten w niektórych parafiach wiejskich zaczął się zmieniać, Nieżyjący już proboszcz z Kaniny - ks. Józef Zydroń - odprawiał pogrzeby jednakowe dla bogatych i biednych, a nawet żebraków. Ponieważ parafia kanińska była bardzo rozległą, często na pogrzeb wyjeżdżał własnym zaprzęgiem. Gdy w 1956 roku powstała parafia w Siekierczynie pierwszy proboszcz - ks. Mieczysław Zięba - prowadził wszystkie pogrzeby od domu zmarłego, bez względu na odległość i pogodę. Kontynuują to również jego następcy. Obrzędy w kościele uzależnione też były od wielkości ofiary. (Stara Wieś, rel. Józefa Wielka)

W Mszanie Dolnej ksiądz wychodził zazwyczaj po pogrzeb do kapliczki św. Jana. Od tego, ile kto zapłacił, tylu wychodziło księży - jeden, dwóch a nawet trzech oraz to ile w kościele paliło się świec. Biedakom wychodził tylko jeden ksiądz przed kościół i tam kropił trumnę, w kościele odprawiał egzekwie i Mszę św., ale na cmentarz już nie szedł. Byli i księża, którzy odprawiali jednakowe pogrzeby dla wszystkich, co się jednak ogółowi, a zwłaszcza bogatym nie podobało.

Jeżeli zmarły ojciec lub matka mieli czterech synów, to oni nieśli trumnę z ciałem, jeżeli nie, to do czynności tej zapraszano krewnych. Na cmentarz - po egzekwiach - rodzina całe całowała trumnę, rozpoczynał się wielki płacz i lamenty. (Mszana Dolna, rel. Stanisława Ciężadlika)

Bogatemu na pogrzeb szła cała wieś, biedakowi tylko kilka osób. Bywało i czasem, że nie miał kto nieboszczyka odnieść na cmentarz - musieli tego dokonać kościelny z organistą.

Grób musiał być obszerny, by trumna się zmieściła w nim swobodnie. Zdarzało się czasem, że w zmarzniętej ziemi grabarz nie mógł wykopać odpowiedniego grobu i były problemy z umieszczeniem w nim trumny mówiono wówczas, że nieboszczyka nie chce przyjąć święcona ziemia. Przestrzega się również zasady, by nieboszczyk leżał głową do kościoła. (Porąbka, rel. Marii Markiewicz)

Dawniej w Ujanowicach był zwyczaj, że jeden z rodziny zmarłego kładł na tacę stojącą w pobliżu katafalku pewną ilość drobnych pieniędzy. Monety brali uczestnicy pogrzebu, idąc po podniesieniu na klęczkach wokół ołtarza na ofiarę i wrzucali je do skarbonki, umieszczanej obok ołtarza po stronie lekcji. Zwyczaj ten częściowo dochował się do naszych czasów, z tym, że uczestnicy pogrzebu obchodzą ołtarz w postawie wyprostowanej.

Jak pogrzeb wychodzi z domu, to odsłania się okna w izbie, w której leżał nieboszczyk. Przewracano również stół i meble. (Limanowa)

Jak pogrzeb wyruszał od zagrody, to oblewali wodą wszystkie koła u wozu, na którym była trumna. (Jurków, rel. Marli Czechowej)

Praca

Jak nieboszczyk leżał w domu, to powstrzymywano się od wszelkich prac w polu, aby mu nie przeszkadzać (aby mu ziemi nie ruszać). Gdy dziecko, to w polu można robić, gdyż ono jeszcze nie pracowało na roli. W domu też nie wykonywano żadnej roboty, której towarzyszyłby hałas (np. mielenie zboża). Od prac w polu powstrzymywali się również zazwyczaj i sąsiedzi oraz dalsza rodzina. Był również przesąd, by o zmarłym źle nie mówić, ponieważ on wszystko słyszy. Przestaje dopiero słyszeć, gdy ksiądz rzuci grudkę ziemi na trumnę. (Porąbka, rel. Marii Markiewicz)

Przekleństwa

Żeby cię ziemia nie przykryła.

Żebyś nie skonał.

Żebyś miesiąc (tydzień) konał.

Żeby ci kto ni mioł gorka wody podać.

Przysłowia

Jakie życie, taka śmierć.

Najlepiej, jak się buty zedrą razem z cholewami - tzn. gdy żona umrze niedługo po mężu.

Przygotowanie się do śmierci

Każdy starzejący się człowiek przez kilka lat przygotowywał się do odejścia z tego świata, troszcząc się o swój pogrzeb. Gospodarz zapisując swoje gospodarstwo dzieciom oprócz wymówionej sobie części gruntu - czyli tzw. dożywocia, zostawiał sobie krowę, która była przeznaczona na koszty pogrzebu. Osoby samotne, którym nieraz całe życie upływało na służbach, skrzętnie przechowywali uciułane pieniądze na pogrzeb. Przekazywali je najczęściej przed śmiercią zaufanej osobie, często to pieniądze znajdywano w skrzyni lub tobołkach zmarłego. Każdy starał się, by do trumny mieć należyte ubranie - często babcia trzymała z tym przeznaczeniem swój strój ślubny. (Stara Wieś, rel. Józefa Wielka)

Różaniec

W każdy wieczór od dnia śmierci zmarłego aż do pogrzebu schodzili się wszyscy z rodziny (nieraz nawet i z odległych stron), sąsiedzi, koleżanki i koledzy zmarłego lub zmarłej, odmawiając za jego duszę Różaniec. Modlitwie tej przewodniczył przewodnik. Po każdej dziesiątce "Zdrowasiek" zamiast "Chwała Ojcu" śpiewa się "Wieczne odpoczywanie". Różaniec w okolicach Limanowej odmawiano w ten sposób, że początek "Zdrowaś Mario" w jednym dziesiątku zaczynali mężczyźni, a kończyły kobiety, w drugim zaś odwrotnie. Po różańcu obcy rozchodzili się, najbliżsi zaś przenosili się do drugiej izby na pogawędkę - wspominano tutaj często epizody z życia zmarłego oraz innych zmarłych z rodziny. (Stara Wieś)

Wielek Jan
Zeszyty Muzeum Regionalnego Ziemi Limanowskiej Nr.1
Materiały Etnograficzne z Okolic Limanowej 1991.
wstecz   dalej